sobota, 13 lutego 2010

Wylot i początki

Pożegnania z ukochanym nie są najlepszym początkiem wielkiej przygody, ale tak mi się szczęśliwie złożyło, że miał mnie kto żegnać przed moim wyjazdem do Elche. Popłakałam się chociaż zobaczymy się za ok. 6 tygodni na święta wielkanocne. Cóż, ciężko mieć wszystko czego się pragnie w jednym miejscu.

Staliśmy na lotnisku ok. półtorej godziny (w samolocie), bo okazało się że w kołach jest za słabe ciśnienie (tak, jasne, pewnie coś w silniku grzebali ;)) najpierw z jednej, potem z drugiej strony. Jednak suma summarum dolecieliśmy po trzech a nie jak było w planie trzech i pół godzinach.

Samolot nie był pełny, więc udało mi się dorwać miejsce przy oknie żeby zrobić trochę zdjęć i filmików. Nic nadzwyczajnego, bo szyba brudna była niemiłosiernie, ale to wrażenie oglądania mapy google w czasie rzeczywistym - bezcenne. No, trochę przesadzam, bo tak naprawdę to cały czas były pod nami tylko chmury - nie licząc wierzchołków gór gdzieś nad Szwajcarią i Francją - ale i tak stanowiły ciekawy obiekt do obserwowania.


Moim sąsiadem był Hiszpan, który pochodził z Majorki, ale wybierał się do Granady, gdzie przebywała jego rodzina. W Polsce miał przyjaciela którego od czasu do czasu odwiedzał. Najpierw próbowaliśmy rozmawiać po angielsku, ale gdy okazało się że jego angielski jest gorszy niż mój hiszpański, powoli zaczęłam się oswajać i rozmawialiśmy już w języku Cervantesa. Rozmowa toczyła się na temat Polski i Hiszpanii, pogody i kultury, także w zasadzie nie wykraczała poza uprzejme zagadywanie podczas dłużącego się lotu (godzinę się dłużył, potem jak z bicza strzelił).

Odbiór bagaży w Alicante przebiegł bardzo szybko, udaliśmy się więc na przystanek autobusowy (Maria - czyt. 'Marija', właścicielka mojego mieszkania, dała mi szczegółowe wskazówki którym autobusem jechać). Podczas czekania na autobus poznałam Polaka- budowlańca który miał 3-letniego syna początkowo wychowującego się w Hiszpanii, a obecnie w Polsce, gdzie chodzi do logopedy, bo ma problemy z mówieniem. Czas znów wcisnął przycisk forward i znaleźliśmy się w autobusie. Zbieg okoliczności sprawił, że kierowca wziął nas za podróżujących razem (no w sumie na tamten moment nie był taki daleki od prawdy) i policzył nam też razem, przez co Polak-budowlaniec zapłacił za mnie, nie przyjmując mojej reszty - "Aa tam, nie przejmuj się" - powiedział).

Dotarłam wreszcie do Elche. Nie był to jednak przystanek na którym miałam wysiąść, bo wsiadłam też do innego autobusu. Ale jako że moje mieszkanie znajduje się blisko uniwersytetu do którego będę chodzić, poinformowano mnie że jestem blisko i żebym sobie podeszła ;) No to podeszłam. Aha, po drodze jeszcze nie mogłam wysłać SMSa, Grześ do mnie zadzwonił czy wszystko OK, zadzwoniłam do Marii żeby po mnie przyszła (oczywiście spotkałyśmy się w końcu nie w miejscu w którym się umówiłyśmy telefonicznie, bo się zgubiłam i przypadkowo trafiłam pod samo mieszkanie ;)).

ZAPACH HISZPANII

Gdybym miała węch jak pies, z pewnością umiałabym powiedzieć CZYM różni się powietrze w Polsce od tego w Hiszpanii. Ale nie potrafię, więc moje wrażenia będą na wskroś metafizyczne. Bo Hiszpania ma zapach... spokoju, pogodnej radości i ciepłego słońca (no, na ten moment to może ono ciepłe za bardzo nie jest). Dopiero gdy pełną piersią wdycham zapach półwyspu Iberyjskiego rozumiem, co znaczy koniec zimy na południu ;)

Nie kryję, że krajobraz okolicy jest nieco monotonny (ale nie płaski!) jeżeli chodzi o florę, ale nie gryząca się architektura i dobre zagospodarowanie przestrzeni nadrabiają w zupełności te braki.

JAK NIGERYJKA W ZASPIE

Tak czułam się wychodząc z lotniska i rozglądając się na zupełnie inny świat. Mówię przede wszystkim o wszędobylskich palmach, które zawsze, nie ważne ile razy je już widziałam, w środowisku naturalnym robią na mnie niesamowite wrażenie.

PIERWSZA NOC
Przekonanie że Hiszpania to kraj ciepły było tak silne, że ziąb jaki zastałam w mieszkaniu wieczorem był totalnym zaskoczeniem. Podłoga jest kamienna (na lato super chłodzi), więc ciągnie jak cholera, bez kapci się nie da chodzić. Spałam w dwóch polarach i skarpetkach, tak mi było zimno, a do spania dostałam od Marii, jak to ona powiedziała "grubszy koc" ;) Jednak to zimno nijak się miało do kolejnych nocy, bo temperatura z 15 stopni w dzień spadła do 10, co w nocy dawało odpowiednio niższe temperatury. Brr! Dopiero trzeciego dnia zmądrzałam i zaczęłam używać przenośnego kaloryfera. A i tak już mnie gardło boli (pewnie mnie zawiało, bo wiatr też okropny!).

3 komentarze:

  1. E tam, ja słyszałem, że Hiszpania śmierdzi sierścią z kotów i smażonymi językami z byków:>

    A te palmy to ewidentnie sadzonki są a nie prawdziwe, ewentualnie photoshop :P

    brql

    OdpowiedzUsuń
  2. trzeba bylo brac meza, mialby kto cie grzac w nocy ;>

    JK

    OdpowiedzUsuń
  3. Aniuś! Normalnie super:-) Twój blog będzie chyba moja regularną lekturką:-) I mobilizacją, żeby się wziąć za włoski i tam się na Erazmusa wybrać:-)
    Pozdrowionka i powodzenia we wszystkim:-) Widzimy się w święta:-):-*
    Lilka

    OdpowiedzUsuń