niedziela, 14 lutego 2010

Wyprawa do Carrefoura i Karnawał

Z dnia: 13.02.2010

Gorąco! Nie sądziłam że dziś to powiem ale jest mi straszliwie ciepło i zamiast utrzymywać ten stan to się rozbieram żeby się trochę ochłodzić. Niestety ciepło wynika z 3 km przechadzki z 8 kg zakupami na plecach;/

W zasadzie to miałam iść na jakąś imprezę przebieraną, ale szczerze powiedziawszy jedynie przebieranie wydawało mi się w tym wszystkim interesujące :P Cholera, coś się nie umiem wkręcić w imprezowy nastrój, mną to zawsze miotają przeciwności - chcę iść na imprezę, ale nie chce mi się wracać samej o 3 bo nie chcę siedzieć do 7 rano. Wygoda? Lenistwo? Nie wiem. Nie umiem jednoznacznie powiedzieć - "jestem nieimprezowa" (chociaż zdarza mi się takie stwierdzenie czasem gdzieś wypuścić), ale też zupełnie nie przystaje do mnie określenie że imprezy miłością szczerą obdarzam:P To może jestem wymagająca? Lubię poznawać ludzi i spędzać czas w ich otoczeniu - nie lubię bezproduktywności i nudy. Baaardzo łatwo się nudzę. A jak zachce mi się spać to amen w pacierzu - nic mi się już nie chce.

To taka dygresja osobista, ale chyba dobrze obrazuje mój stosunek do różnego rodzaju wyjść grupowych. Ale też kwestia jest taka, że to czasami zupełnie mnie nie opisuje. Chyba nie ma tu jakiejś głębszej zasady.

OK, ale nie o tym miało być. Wyszłam o której? Coś ok 15.45. Teraz jest 23.00. Ho ho ho! 7 godzin poza domem (pisane zaraz po przyjściu) :) A materiału tyle, że chyba tę notkę będę redagować dwa tysiące lat świetlnych. No dobra, może trochę krócej.

Zacznijmy od początku. Wyszłam z domu i... &*^&%^$% DESZCZ! No ile razy to się zdarza, że człowiek chce iść na czterokilometrową przechadzkę po sklepach i trafia na opady? W HISZPANII? Nie wiem kto tak mówił, ale jeżeli ktoś oceni że to się nie zdarza w 90% przypadków, to dla tych 10% to i tak jest 100% - bo im się przydarzyło ;)

Mam nadzieję że zrozumiałe.

Po drodze mijałam różne takie ciekawe rzeczy. Dostałam też ochrzan za kamerę w markecie (udawałam że nie rozumiem co strażnik wyglądający jak żołnierz do mnie mówi, więc na migi mi pokazał to go przeprosiłam :P), ale co najważniejsze sfotografowałam :D
Poniżej mapka moich wojaży. Ze 2-3 km przejechałam autobusem, potem się okazało że już nic nie jeździ i załamana wyciągnęłam mapę którą sobie wcześniej kupiłam. Poznałam przy tym szukaniu pomocy Elchankę (edytuję to rano i wymyśliłam, a jak wczoraj próbowałam to mi nie chciało nic przyjść do głowy :P), której syn ożenił się z Czeszką ;),

Znalazłam fajny sklep z butami, taki wyprzedażowy i jeszcze z ubraniami ("kup 5, a zapłacisz za 1"). Myślę że tam jeszcze zawitam :) I mieli buty Made in Spain nawet, a nie jakieś chińskie :)
Wyświetl większą mapę

Jestem z siebie dumna - zrobiłam na nogach ok. 8-9 km :) Mam nadzieję że ten trend nie osłabnie i wycieczki będą kontynuowane.

Po drodze:

Różne:
Ja tam zawsze myślałam że jak Serrano to szynka, ale nie - tutaj produkują... makę Serrano ;) Jak nie widać to można powięszkyć, specjalnie wrzucam obrazki 800x600.
Parc General Lacalle:
I rośliny których nazw nie znam... Ale zanim wrócę - mam nadzieję się nauczyć:

Nie wiem jak te kolczaste małe się nazywają, ale moja babcia takie hoduje :P
Parc Infantil de Trànsit (Miasteczko komunikacyjne)
Nie chcę nawet pamiętać, że w moim mieście też takie jest, ale to jak wygląda... Bez komentarza... Popatrzcie na te wszystkie maleńkie pasy ruchu i znaki... Chociaż w sumie - i tak jeżdżą okropnie w tym Elche ;)

Pont de Ferrocarril:
I widoki z niego :) Nie wygląda to tak spektakularnie jak na żywo, ale jak MOST był to i most musi być ;)
Ciekawe co to było?Przystanek pierwszy, l'aljub:
Ta plama to nie zawirowanie czasoprzestrzeni, ale ten cholerny deszcz na moim obiektywie:I byłam w Zarze Home - w Polsce chyba nie ma takiej, nie? Piękne rzeczy! I drogie oczywiście, chociaż nawet porównywalnie do sklepów u nas ;) Były wieszaki na przecenie i prawie kupiłam (bo nie mam), ale doszłam do wniosku że to nie jest coś co koniecznie chciałabym tu kupić :P W samej zaś Zarze i innych sklepach które są również w Polsce zauważyłam że jeżeli coś u nas kosztuje 99 zł to w hiszpańskich odpowiednikach jest za 20 euro (czyli taniej) :)

Kilka fot ze sklepu (nie podam nazwy bo zwrócili mi uwagę że mam kamerę, chociaż nie sądzę by przy wejściu był jakiś zakaz - pewnie bali się SANEPIDU.es czy czegoś takiego :P):
Karczochy:
Bakłażany (ciekawe czy te w paski się tak samo je):
Nożyczki do... pizzy:
Mania przebierania - kostiumy są tu na każdym kroku (ej, te nożyczki tu są przypadkiem :P):
Hiszpańskie (przynajmniej niektóre) kubeczki - taki mój mały fetysz - jeszcze żadnego nie kupiłam, nic mnie nie urzekło aż tak, ale do czasu:
Yuca - Maniok (pierwszy raz go widzę na żywo!) - to z niego robi się tapiokę :)
Mniam-mniam kalmary - a szczerze, chciałabym to umieć przyrządzać (zakupiłam hiszpańską książkę kucharską gdzie jest opisane jak je oczyszczać i przyrządzać także wszystko przede mną - tylko te prawie 5 euro za kg zniechęca do eksperymentów;):
Raczki:
I wreszcie sławetna szynka Serrano (dla ciekawskich taka nóżka kosztuje 69 euro):
Dla niewtajemniczonych szynka serrano to po prostu suszone mięsko wieprzowe które kroi się na cieniuteńkie plasterki i je albo z chlebem albo dodaje do różnych potraw.

I jeszcze jedna ciekawostka kulinarna. W wielkich marketach nie ma sera bez skórki. Poza serem żółtym w plasterkach, wszystkie sery, nawet jeżeli była to ćwiartka miały tę plastikową czerwoną skórkę...

---
W drodze powrotnej miałam mały kryzys bo uciekł mi ostatni autobus i musiałam targać wszystko na plecach jak już wspominałam. Szczęśliwie było blisko, a jeszcze szczęśliwiej natrafiłam na zabawę karnawałową na której miałam nie być. Oj warto było to sfilmować. W drodze do autobusu (bo kilka przystanków przejechałam, przesiadki za to nie było) patrzę: dziewczyna w stroju roboczym (taki niebieski kombinezon jaki noszą mechanicy samochodowi) - no to zapytam o drogę - podchodzę bliżej patrzę - umorusana jeszcze smarem, śliczna i myślę "Kurcze, jakie tu równouprawnienie w tej Hiszpanii, taki brak podziału na zawody męskie i żeńskie". I myślę - ha, taki ciekawy temat do opisania. Dopiero po spotkaniu na przystanku kotki i pielęgniarki z wielką dmuchaną strzykawką uświadomiłam sobie że to było przebranie! No ewidentnie się nabrałam ;)



Teraz sobie uświadomiłam że nie ma żadnych fot z Carrefoura - byłam już w stresie po tym ochrzanie z l'aljuba i pewnie dlatego ;)

1 komentarz:

  1. Witaj ANIU ogladalam Twoje relacje z pobytu w Hiszpani.Bardzo sie ciesze a wrecz jestem dumna ze sobie tak dobrze radzisz w obcym kraju.Pozdrawiam i caluje Cie mocno badz zdrowa.ciocia Ela

    OdpowiedzUsuń