sobota, 20 lutego 2010

Mały wypad do Alicante

Pojechałam wczoraj na wycieczkę do Alicante. Miałam zaliczyć tylko komis i kupić tam jakieś książki i może podreptać po okolicy - bez zwiedzania na razie. I co się okazało? Gdy szukałam komisu przeszłam obok niego, nawet oglądając wystawę bo nie przyszło mi do głowy że sprzęt grający i instrumenty też tam ludzie oddają. Gdy tam wróciłam okazało się, że zamykają (o 14.00) a ponownie otworzą o 16.30. No to poszłam błądzić po mieście spacerując wśród pozamykanych na cztery spusty lokali. Na dobrą ponad godzinę zatrzymałam się w sklepie z odzieżą (miał 3 piętra, wszystko jednej firmy) - który był (o dziwo) otwarty od 10-21. I nic nie kupiłam, jedyna rzeczy która mi się tam podobała to zbyt ciasne na mnie beżowe szpilki peep-toe na koturnie z kokardką. Trochę przy okazji pooglądałam okolicę:



 

 

W komisie nie mieli książek. Były tylko filmy, muzyka, rowery (też niestety droższe), instrumenty, komórki i tego typu sprzęty. Właściwie to nie wróciłam do komisu na drugie otwarcie, bo uznałam że bez książek nie warto. Ale myślę o kupnie jakichś hiszpańskich płyt winylowych.

Trafiłam za to do księgarni. Większość książek SAKRAMENCKO droga. Np Cień wiatru Carlosa Ruiza Zafóna w twardej oprawie "jedyne" 18 euro! Dlatego grzebałam przy półce z książkami "do torebki" (nie pomnę jak to się po hiszpańsku nazywa ale coś z bolsillo) i później trafiłam na półkę - książki po 6 euro. Dużo mało ciekawych, ale była np książka kucharska Gillian McKeith która u nas kosztuje ok 40-50 zł - niestety mam wersję polską, bytów mnożyć nie będę (ale muszę przyznać że mimo że była prawie identyczna jak moja polska, to była w jakimś takim mniejszym, poręczniejszym i bardziej urokliwym formacie ;)). Tak więc kupiłam moje pierwsze 5 hiszpańskich książek (które nie są książką z przepisami ;)) - przy czym tylko jedna jest oryginalnie hiszpańska (reszta tłumaczona z włoskiego i francuskiego). Wrzucę tu może listę książek które chcę zakupić jak już wybiorę się do Valencii i tamtejszych libros antiguos (link), bo te ceny tutaj są zabójcze.

Co do cen:

Dla Polaka Hiszpania na pewno jest droższa niż Polska, ale w porównaniu do Grecji (konkretnie Kreta) w której byłam w te wakacje nie jest aż taka szokująca. Niektóre rzeczy mają te same lub podobne ceny, z pewnością nie warto przywozić sobie środków czyszczących bo kosztują tyle samo. Za to koniecznie trzeba przywieźć sobie kosmetyki (zwłaszcza rzeczy takie jak krem do twarzy, płyn do demakijażu czy podkład), bo ceny za te same marki tutaj, u nas są dużo niższe. Ja dorwałam wiele sklepów w stylu Biedronka (Dia), niedrogie są też Masymas i Hiberber.

Zauważyłam też, że owoce i warzywa (o ile nie ma promocji w markecie) są tańsze u lokalnych sprzedawców (w Elche dwa razy w tygodniu jest organizowany targ ale jeszcze na nim nie byłam - jak tylko zaliczę lub dowiem się coś więcej to napiszę).

Ubrania? Teraz jest okres wielkich promocji, więc wszystko ma obniżone ceny - 10-12 euro to standardowa cena wszystkiego ;) W Alicante są też różne outlety (np MANGO) i wszystko jest bardzo tanie nawet dla Polaka.

Buty - nawet nowe kolekcje mają te same ceny co w Polsce, albo niższe. Poza tym - Elche słynie z produkcji butów, więc przyjeżdżająca tu kobieta nie powinna martwić się o odzienie swoich stóp (mężczyzna tak samo:P).

Powoli zaczynają mi umykać pewne sprawy. Widzę że powolutku wsiąkam tu i nie dziwią mnie pewne rzeczy (tak bardzo) jak w pierwszych dniach. Mam nadzieję jednak że zachowam czujne oko i dalej będę raportować co się u mnie dzieje ;) Zauważyłam że jest w blogach erasmusowych tendencja do masowego pisania na początku i zupełnego braku wpisów z końcowych dni. No ja mam nadzieję że mnie to nie spotka, ale zobaczymy ;)

PIERWSZA IMPREZA

Po powrocie z Alicante poszłam poznać wreszcie Olę (erasmuskę z mojej uczelni i kierunku, która jest tu już od początku roku i utrzymywałyśmy kontakt elektroniczny przez cały ten czas kiedy mnie jeszcze nie było), obaliłyśmy winko i chipsy z sosem czosnkowym i... poszłyśmy do pubu Shamrock. Na miejscu poznałam kilku erasmusów, prowadziłyśmy rozmowy z Olą i resztą, ale przez moją słabą głowę miałam problemy z hiszpańskim ;) Oj, nie lubię być wstawiona gdy próbuję się skupić, ale z drugiej strony przy alkoholu wyłącza mi się znieczulica na głośne dźwięki (np muzyka w pubie albo autobus przejeżdżający obok mnie gdy idę ulicą tak bardzo mnie nie irytuje) i mogę spokojnie zajmować się innymi rzeczami. Było fajnie, ale na razie mi starczy takich wyjść - chyba jednak się przekonuję że to nie dla mnie ;) Lubię poznawać ludzi w dzień przy herbacie, a nie w nocy przy piwie. Ale jest tu co robić, więc nudzić się na pewno nie będę.

Wróciłam do domu coś około 3.00 w nocy (a i tak mam już łatkę tej sztywnej bo nie chciałam iść do klubu który jest otwarty do 4.00, ale niech żyje asertywność ;)). A, wszędzie chodzimy na nogach bo jest blisko (do 15 minut spacerem).

Mimo braku znajomych tutaj, moje urodziny spędziłam bardzo sympatycznie. To chyba były najbardziej pijackie urodziny jakie kiedykolwiek miałam :P Dzisiaj mam zamiar siedzieć przed kompem i się obijać. A i wreszcie wezmę ciepły prysznic bo wczoraj przywieźli nam butle z gazem :)

A i taka ciekawostka dla rodaków. Wyobrażacie sobie mieć pralkę na balkonie?


Po więcej fot zapraszam do albumu.

2 komentarze:

  1. Siemka. Za miesiąc wybieram się do Alicante na wekend. Udało mi się kupić bilety za 90 zł w dwie strony ;) Mam nadzieję, że miasto mnie zachwyci i wrócę spowrotem do pracy opalony i wypoczęty ;) pozdrowienia, bardzo fajne miejsce na erasmusa!

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam Cię Aniu. Wybieram się do Alicante i jeżeli byłoby to możliwe to miałbym do Ciebie kilka pytań odnośnie miasta i okolicy. Interesuje mnie dosłownie rzecz biorąc temat butów i marek jakie tam są sprzedawane. Jeżeli zechciałabyś ze mną porozmawiać i niejako pomóc to byłbym Ci bardzo wdzięczny. Mój mail to jolero08@o2.pl. Pozdrawiam Krzysiek

    OdpowiedzUsuń